To Palikot rzucił ten pomysł? W sumie jakaś racja w tym pomyśle jest. Jest kilka plusów:
- termin wyboru kandydata można przesunąć o dwa/trzy miesiące. Akurat do wiosny. Ciepło, sezonowy wzrost ekonomiczny, coraz więcej wolnego. A kandydata naprawdę nie warto oficjalnie zgłaszać zbyt wcześnie. Ale nie wolno i zbyt późno.
- można sprzedać jako "amerykę". A Polacy Amerykę kochają, a na dźwięk "amerykańska demokracja" szczytują. Taki masochizm.
- obaj by się pokazywali przez ten czas jako potencjalni kandydaci. A mimo że politycy to znani, to dotychczas średnio kojarzeni z prezydenturą [przynajmniej w 2010]. Chwilę czasu trzeba, by zasypać dziurę po kandydacie Tusku. To jest teraz najważniejsze i najtrudniejsze: nienachalnie zbudować kandydatowi wizerunek. W 9 miesięcy to można dziecko urodzić, ale czy wyhodować prezydenta? PO może się paskudnie przejechać.
- zanim kandydat zostanie wyłoniony, i konkurenci polityczni, i media zdążą ich prześwietlić. Do szkieletu. I ponadawać. W prawdziwej kampanii wyborczej będzie mniej bolało.
- Im dłużej partia kłóci się o dwóch kandydatów, tym mniej Tusk się musi obawiać wyrośnięcia drugiego ośrodka władzy. Ale patrz ostatni myślnik w plusach...
Plusy ujemne też są:
- nie wydaje się, że jakakolwiek polska partia jest na to gotowa. Zwłaszcza organizacyjnie. Już pomijając fakt, że członków mają/sympatyków na śmierć i życie maja one tak mało, że głosy aktywu nie przekładają się na tendencje w społeczeństwie. Nie mogą.
- w PO obudzą się demony, już podrażnione zawirowaniami wokół afery hazardowej.
- Tusk będzie musiał się w końcu publicznie opowiedzieć po którejkolwiek stronie [patrz ostatni myślnik w plusach dodatnich]. A to by mogło być strasznie niewygodne.
Reasumując - w ogólniaku uwielbiałem to słowo - prawybory pozwoliłyby PO podgrzewać stopniowo atmosferę i to bez groźby wybuchu. O tym, że przy umiejętnym rozgrywaniu niwelowałyby choć trochę komisję hazardową, nawet nie mówiąc... Kłopot polega na tym, ze należało taką ewentualność brać uwagę już jesienią 2007.